środa, 3 października 2012

Październikowa rdza

Październikowa rdza - wyjątkowo dobry tytuł, choć zawsze przychodzi pokusa aby "rust" zmienić na "hurt" Październik rani - w polskim tłumaczeniu nie ma tego eleganckiego brzmienia, bo usta i struny głosowe produkują inne dźwięki; nie tak pięknie zaokrąglone czy krótko wyciągnięte, tylko rozszerzone, szeleszczące, twarde, w drugiej sylabie nawet cholernie mokre. Może jest to jakaś wariacja na temat postrzegania tego miesiąca przez Anglosasów i Słowian :-)

Dziś, po przerwie lektura blogów Stu i jesienne dywagacje. Dziwne, przyszedł mi od razu na myśl Robert Frost, choć akurat jego nie można zaliczyć ani do nurtu melancholików ani cmentarników. Zdało mi się jednak, że ten Amerykanin w sposób zwięzły i wspaniały pod względem rytmiki wyraził definicję przyczyn źródeł melancholii. Być może kompletnie nad tym nie zastanawiając się. Najlepsze puenty są wszak dziełem chwili i nastroju, impulsu, rzadko zaplanowanego rozumowo wywodu.

Lubię ciepłą jesień i lubię ostre światło jakie w tym okresie potrafi cuda wyczyniać. Jednakże to nie jest  możliwe do zaobserwowania i odczucia w ciągłym biegu miejskim. Ten piękny efekt trwa cholernie krótko, szybko ustępując deszczom, chłodnym porankom i wilgotnym wieczorom. Być może jest dlatego tak unikatowy. Oczywiście już za dwa tygodnie zacznę marzyć o plaży z białym pisakiem i ciepłym morzu, pożeraniu oliwek, piciem wina itp... ale teraz, teraz naprawdę mogę się w tym zanurzyć. W żywej rdzy :-)

Cóż jeszcze dodać o październiku? Idealny miesiąc do żeglowania w przeszłość, perfekcyjny do słuchania niektórych płyt. Dziwne, ale jesień to czas u mnie zazwyczaj dynamiczny, pełny zmian, silnych emocji. Cóż, zatem doceńmy październik :-) Jeśli nie na trzeźwo to po butelce pinot noir.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz