wtorek, 17 stycznia 2012

Oj biada biada

W styczniu nic się nie chce. Nie chce się pracować, myśleć, planować, nie chce się wierzyć że z całą pewnością wszystkie ścieżki i zamiary, które kreślimy na mapie archipelagów przyszłości (nawet tej 12-miesiecznej) są właściwe i na pewno fantastyczne. 




W tym miesiącu tylko wielkie NIC wydaje mi się w miarę godne uwagi. Jest tak źle, że napiszę: nawet kuwa w tym roku wyprzedaże nie cieszą :-) Ale w styczniu udaje się czasem coś dobrego i tłustego upichcić - oczywiście za pomocą termoobiegu.


A do tego te dolegliwości. Cały ten jesienno-zimowy sezon czuję na karku jako jedna wielka pogoń i ucieczka przed chorobami i dolegliwościami. Normalnie stetryczenie zupełne połączone z bacznym pilnowaniem kalendarza zażywanych specyfików i kordiałów. 


W ubiegły piątek poszliśmy na Bal. Było inaczej niż w ubiegłym roku - jakoś smętniej. Być może to delikatna rysa na odbiciu Imperium, że chyba powoli się kruszy. Niby jeszcze wszystko pięknie, ale to już nie ta wzniosła chwila. No tak, wyborów w najbliższym czasie nie będzie. Teraz tylko smętne ścinanie eventów w postacji Euro-komerc-piłki czy tak zwanej Stolicy Kultury. Nie ma o czym gadać.


Jednak poza jedzeniem, gapieniem się na chlapę, czy oglądaniem programów o stylizacji mieszkań na DOMO, nawet sporo poczytałam. Im bardziej traci na znaczeniu życie towarzyskie, tym bardziej zauważyłam zyskuje biblioteczne.
Tyle że, problem stycznia polega na tym, że nawet o książkach nie bardzo chce mi się pisać. 


Zatem w skrócie:


1. Życie - Keith Richards / może być, ale zdecydowanie przesadzony entuzjazm celebr-recenzentów, mam wrażenie że więcej w tym PR niż zasłużonych pochwał dla tej autobiografii. A do tego jakieś dziwaczne tłumaczenie, momentami problemu z angielską składnią i sensem nie-wprost/.
2. Życie -  Coco Chanel /ku zaskoczeniu kawał niezłej biografii, dobrze zilustrowana, ciekawe uwagi. Ogólnie - plus. Choć pod wpływem lektury poszłam powąchać No 5 - i nadal twierdzę jak przed laty, że koszmarnie śmierdzą do bólu głowy aż!/.
3. 20 Lat Lampy - zbiór opowiadań /już chyba nie mogę odczarować przeszłości. Co zaskakujące tylko kawałek Masłowskiej z ciekawością przeczytałam i naprawdę był niezły/ 
4. Księga ojców - Vamos Miklos /z przyjemnością, choć dalekie od geniuszu. W zasadzie bardzo węgierska przyprawa, z tym charakterystycznym introwertycznym smuteczkiem o melancholijnym zabarwieniu/. 
5. Czas niedokonany - Bronisław Wildstein /podobało się - ku zaskoczeniu i po oporach, bo w wersji publicystycznego wcielenia autora tak sobie lubię, ze względu na styl i formę, oraz staranie się bycia humorystycznym, kiedy ewidentnie nie jest to mocna strona BW. Za to książka - mimo, że oczywiście i w tym wypadku literatura przegrała z publicystyką - daje się czytać, ciekawi i chce się wiedzieć jak to się kuwa skończy. Trzasnęłam w weekend, a tom ma chyba prawie 500 stron, albo i więcej/.
6. Czytając Lolitę w Teheranie - Azar Nafiz /niestety przewidywalne i może to niesprawiedliwe - ale nie chcę wiedzieć co będzie dalej, bo chyba wiem/.




...a dzisiaj zobaczymy co uda się znieść nowego do domku :-)


sporo też oglądaliśmy filmów, ale o tym to już mi się nie chce pisać....











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz