Dziś, po przerwie lektura blogów Stu i jesienne dywagacje. Dziwne, przyszedł mi od razu na myśl Robert Frost, choć akurat jego nie można zaliczyć ani do nurtu melancholików ani cmentarników. Zdało mi się jednak, że ten Amerykanin w sposób zwięzły i wspaniały pod względem rytmiki wyraził definicję przyczyn źródeł melancholii. Być może kompletnie nad tym nie zastanawiając się. Najlepsze puenty są wszak dziełem chwili i nastroju, impulsu, rzadko zaplanowanego rozumowo wywodu.
Lubię ciepłą jesień i lubię ostre światło jakie w tym okresie potrafi cuda wyczyniać. Jednakże to nie jest możliwe do zaobserwowania i odczucia w ciągłym biegu miejskim. Ten piękny efekt trwa cholernie krótko, szybko ustępując deszczom, chłodnym porankom i wilgotnym wieczorom. Być może jest dlatego tak unikatowy. Oczywiście już za dwa tygodnie zacznę marzyć o plaży z białym pisakiem i ciepłym morzu, pożeraniu oliwek, piciem wina itp... ale teraz, teraz naprawdę mogę się w tym zanurzyć. W żywej rdzy :-)
Cóż jeszcze dodać o październiku? Idealny miesiąc do żeglowania w przeszłość, perfekcyjny do słuchania niektórych płyt. Dziwne, ale jesień to czas u mnie zazwyczaj dynamiczny, pełny zmian, silnych emocji. Cóż, zatem doceńmy październik :-) Jeśli nie na trzeźwo to po butelce pinot noir.