poniedziałek, 17 grudnia 2012

Nowe okulary


Różnorodność pałętających się po mojej głowie tematów jest powodem, dla którego ułożę ten wpis w formie dziennikowych refleksyjek:

1. Po kilku latach dotarłam w końcu do optyka, aby zmienić szkła i oprawy. Za każdym razem przeżywam coś w rodzaju naiwnego i cudownego zaskoczenia, jak pod wpływem nowych szkieł zmienia mi się postrzeganie świata :-) Ach, te kontury, kolory, ostrość... :-)
Ostatni wybór oprawek nie był trafiony - za wąskie pola, i ciągle miałam wrażenie, że został źle obliczony kąt cylindra. Trudno, teraz za to sobie odbiłam. Wielkie szkła, wielkie rogowe oprawki, zero kompromisów :-) Subtelne ultranowoczesne "druciaki" czy "tytaniaki" nie nadają się do użytku w moich warunkach. Poza tym, dobrze jest mieć okulary, które są widoczne z daleka i nie trzeba ich ciągle szukać... :-) Nowy wyraźny świat hip hip hurra.



2. Skończyłam biografię E. Limonowa. Doskonała, wysmakowana proza. Pozornie tradycyjne przedstawienie sylwetki i chronologii wydarzeń przełamuje wysoki poziom stylu, język i uwagi autora. Całość tłumaczona  z francuskiego - w konsultacji Ireneusza Kani, tym bardziej smaczne.
W ogóle ten Limonow, radziecka wersja Gabriela d'Annunzio (nawet nie rosyjska - radziecka), zawsze mnie ciekawił. Było w nim to wariactwo i brawura XX-wieku, które burzą wzorce cynizmu politycznego czy po prostu zwyczajnej skutecznej mierności. To zakiwanie się Limonowa we własnych namiętnościach, polityczne wesołe miasteczko z tunelem grozy, konszachty z A. Duginem (zdecydowanie bardziej wyrobionym w lekturze Machiavellego, ba bo w końcu Dugin to "największy rosyjski filozof XX-wieku") sprawiają, że śledzenie losów Limonowa, jego zwrotów, nawrotów jest naprawdę interesujące. Straszny jest los bohaterów komiksów na starość - a kimś takim jest L. A z drugiej strony, ten sprzeciw wobec natury i podporządkowaniu się racjonalności jest czymś, na co chcesz a nie musisz zwracać uwagę. Po zakończeniu lektury nachodzi dziwna refleksja. Biorąc pod uwagę wnioski wysnute przez francuskiego biografa Limonowa - dalekiego od entuzjazmu wobec swego bohatera - Rosyjska polityka i pejzaż publiczno-prywatny jawi się dość upiornie i z odpowiednią dozą groteskowej przemocy symbolicznej.

3. I dalej w kwestii przekładów. Wczoraj rozpoczęłam podróż u boku Iggy'ego Popa. Mniej więcej raz do roku staję się posiadaczką kolejnej biografii rock-and-rollowych sław, czy anty-sław. To chyba część zasmakowania w menu czytania biografii w ogóle, które to mam od lat i nie wiem kiedy na dobre się zaczęło. Portret z życia, dywagacje, przypisy, interpretacje, nadużycia związane z dobraniem faktów czy ewidentne manipulacje narratorów to krem królewski każdej biografii. Nie ma nic przyjemniejszego jak dekonstrukcja takiego tekstu począwszy od warstwy prymarnej jaką jest narracja i faktografia, a następnie poprzez formę, środki stylistyczne, aż do sytuacji, kiedy biograf staje zupełnie bezsilny wobec badanego podmiotu. Niestety, czasem jest tak, że trafiamy na zupełnego kasztana - a to za przyczyną jakości i poziomu tłumaczenia. Niestety, w przypadku historii życia IP - tak właśnie się stało. Podobnie jak czytana rok temu biografia K. Richardsa, jest to chropowaty, paskudny pod względem przekładu i stylu języka, gniot. Składnia charakterystyczna dla języka angielskiego została przez tłumacza potraktowana jako dosłowny kod, a co za tym idzie zdania czyta się chaotycznie, czasem trzeba zastanawiać się o co w ogóle autorowi chodzi w danym akapicie. Do tego jeszcze wpadki korekty technicznej... jednym słowem - pozycja, którą odstawię na półkę do archiwum, jako pomoc czy przewodnik - kiedy będę chciała sobie coś sprawdzić. Nie wiem też dlaczego, ale jest coś  w tym, że autorzy podejmujący tematykę subkulturową (oficjalną, nieoficjalną) mają skłonność do nadmiernego użycia przymiotników, konstruowania jakiś chorych metafor, czy igraszek z oksymoronami lub celowo szokującymi porównaniami, które z biegiem lektury stają się po prostu nieznośnie kiczowate. Dobry przekład tynfa wart - bez dwóch zdań.

4. Kilka dni temu zdarzyło nam się z M. oglądnąć kawał dobrego kameralnego kina. Obraz nazywa się Words i w formie opowieści szkatułkowej przedstawia historię młodego pisarza pogrążonego w pogodni za tematem idealnym, który wprowadziłby go do grona Wielkich i Prawdziwych twórców. Wejście do panteonu sławy niestety wiąże się z kradzieżą cudzego dorobku. Jest to zdarzenie subtelne, nie ma w sobie nic ze złodziejskiego procederu. Jednak najciekawszy moment to ten kiedy pisarz spotka człowieka, którego historię sobie przywłaszczył. I wszystko co dzieje się później ;-)
Bardzo ładne kino.

5. Przy okazji spotkania z Ewą numer 1. Nie wiem jak to jest, że od ponad dekady za każdym razem wspominając o Szwecji, nieuchronnie zmierzamy do wątku: śmierdzące konserwowe śledzie :-) Jest to najbardziej fascynujące potrwa, która wręcz obsesyjnie zaśmieca mi umysł...

6. Przy okazji spotkania z Ewą numer 2 - pijemy rosyjskiego szampana przywiezionego z konferencji przez E. oraz przyniesione przeze mnie czerwone wytrawne wino hiszpańskie. E. za kilka dni pojedzie ponownie do Tunezji badać, jak rozwija się kraj przy okazji transformacji polityczno-gospodarczych. Oczywiście jej opowieść to raczej kurs pesymizmu dla średnio-zaawansowanych, a ja reasumuję, że coraz bardziej przeraża mnie to co dzieje się wokół. A nawet jeśli słowo przeraża jest spowodowane ilością wypitego wina, to zastąpmy je dla równowagi słowem przygnębia - rzeczywiście jest ono bardziej adekwatne.

7. Z dzisiejszego maila od Il, która prowadzi kancelarię prawną, dowiaduję się że kontrahenci płacący FV w terminie, albo przed czasem to dinozaury naszej gospodarki. To prawda, ostatnio dzieje się tak, że emocje i adrenalina towarzyszą już nie tyle przy polowaniu na klienta, co doprowadzeniu do płatności za odebraną robotę. No, ale jesteśmy zieloną wyspą.

8. A na zakończenie akcent reżimowy: M. dostał stypendium ministra na napisanie książki. I to jest akurat dobry prezent na gwiazdkę :-)
...co za kuwa czasy ...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz