Czy państwo powinno być roszczeniowe w stosunku do obywatela, czy to jednak obywatel ma jedyne prawo do słowa: daj? Wszystko zapewne zależy od wymiany, co komu i za co daje. Choć, wiadomo - każdy zna takie sytuacje, że osoba nieustannie obdarowywana wcale to nie musi być równie hojna.
Zatem, każdy system, układ umowy społecznej może podlegać tym samym regułom lub dysfunkcjom, na podobieństwo relacji międzyludzkich. Układ społeczny to odbicie, czy też odzwierciedlenie możliwości (granic) ludzkich relacji. To co jesteśmy w stanie utworzyć między-nami, to właśnie jesteśmy w stanie skonstruować czy utworzyć w formie systemu politycznego. Nic mniej, nic więcej.
Czy my i państwo to jeden organizm? I tak, i nie. W Polsce - mimo upływu lat, obywatel lubi nie czuć się tożsamym z państwem. Otóż ja i państwo to dwie różne sprawy - często zdaje się myśleć. Lubi też zabawiać się z państwem, czasem wyciąć jakiś numer, lub etc. Jednak przeważnie czuje słabość wobec państwa, źle korzysta z danej mu władzy, podwija ogon wtedy kiedy nie trzeba etc.
Ostatnio po lekturze wywiadu-rzeki z Agatą Bielik-Robson zadałam sobie pytanie: czy ja lubię w ogóle państwo, to państwo. Nie wiem. Nie znam innego, gdzie mogłabym poczuć się zanurzona w jego warstwy i niuanse, w system. Może ja w ogóle nie lubię państwa jako takiego, a może to specyfika naszego potrafi dopiec? Ale system to jedno, a ludzie to tworzący system też mają coś do tego. I nie, nie ludzie systemu, że władzy, bo system tworzę ja, ty, wy. Choćby w relacjach codziennych. I tak myślę sobie, że specyfiką naszą bywa to (zwróćcie uwagę, piszę bywa, nie jest a priori), że z jednakową intensywnością potrafimy gardzić swym państwem jak i współplemieńcami, a jednocześnie z jednakową intensywnością nagle rzucić się na szaniec w stylu jestem dumny z Polski etc. Kuwa, co bajzel emocjonalny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz