środa, 21 grudnia 2011

Ciemna, czy głupia strona Gwiazd

Jest taki rodzaj pop opowieści, które bezwzględnie i niezależnie od poziomu infantylizmu czy głupoty są eksploatowane przy okazji cementowania pewnych figur meta-społecznych. Tym są choćby wszystkie filmy typu "świąteczne przypowiastki" czy "świąteczne igraszki". Tyle, że film czy motyw story świąteczna kompletnie mnie nie interesuje, bo uważam że mniej więcej w 70. latach wyczerpała się studnia z pomysłami, a to co jest obecnie eksplorowane, to "żenua".


Po ostatnich dość intensywnych tygodniach nadeszła taka chwila, że półka z książkami do czytania zamieniła się w żywy wyrzut sumienia, a ja ciągle nie znajduję w sobie dość entuzjazmu aby szybko przeczytać zaległe lektury. Może do końca roku - na wyłączonym nadajniku - będzie lepszy czas na lekturę.
Tymczasem  - poszukując wczoraj skutecznego kołka na zabicie stresów - oglądnęłam obraz pt. "Druhny". O dziwo reklamowany zajawką, że jest to przyzwoite kino rozrywkowe. Rany boskie, dziś sobie myślę, że jeśli to coś jest kinem przyzwoicie rozrywkowym, to wolę nie widzieć, jak wyglądają te przykłady "nieprzyzwoite". Do rzeczy. Nie chodzi mi bynajmniej o sam film, bo szkoda czasu na analizę naciąganego scenariusza, na siłę śmiesznego (bez rezultatu), czy dość kiepskie aktorstwo. Interesowały mnie w tym dwie sprawy: 1. sam motyw celebrowania czegoś takiego jak próba "przyjaciółkowania" w obliczu zakładania własnej rodziny, antropologiczny wymiar "wieczoru panieńskiego" i ślubu made in USA oraz 2. porównanie z obrazem wieczorów kawalerskich, których kwintesencją jest Hangover.

W skrócie: babki mają przewalone. Jeśli zabawa w tropy kobiecości ma polegać na jadowitym upokarzaniu współtowarzyszek, braku jakiegokolwiek porozumienia kumpelskiego, agresywnej rywalizacji, gdzie do dobrego tonu należy przypieprzyć nielubianej koleżance piłką tenisową w cycka, a szczytem odjazdu jest zesrać się w gacie na przymiarce sukienek druhen... to smutne są te "babskie wzory" wyluzowanych współczesnych kobiet. Najbardziej szokujące jest to, że morał płynący z tego filmu był taki: wyjście za mąż, to włożenie jakiejś nieprzyjemnej maski, zatracenie wszystkiego kim się było i jak żyło oraz udawanie. Do tego dorzućmy jeszcze wizję relacji między kobietami: zasadniczo te siostrzane pierdy pryskają w obliczu wzajemnych niechęci, zazdrości, straszliwej konkurencji i udowodnianiu, która jest najlepsza.
Na tym tle - kod relacji męskich, choćby w Hangover wypada najzwyczajniej w świecie lepiej. Kuwa, niech już lepiej filmów o druhnach nie kręcą, bo samych od obrazów o "siostrzanych relacjach" robi się niedobrze. Pozostaje liczyć, że nie powstanie polska (:-) wersja "Druhen" jak to u nas miedzy Odrą, a Nysą i Wisłą jest w dobrym tonie.

Konkludując - dlaczego akuratnie tak mnie to wszystko poruszyło? Ano, obserwując sobie ludzi i świat, myślę że w naszej szerokości geograficznej czas na odczarowanie pewnego wizerunku kobiety współczesnej oraz kobiety gwiazdy kariery. Dość znam przykładów "szefowych projektu", które w swej kulturze wyniszczania innych kobiet pobiły już dawno rekordy najtwardszych mizoginów.

Myślę, że coś nie zatrybiło w tych kolejnych "rewolucjach".

A tak w ogóle to Wesołych i dobrych oraz intensywnie ciekawych Świąt Wam wszystkim życzę!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz