niedziela, 12 sierpnia 2012

Człowiek w niesprzyjającym otoczeniu

W lipcowe i sierpniowe popołudnia, przyjemnie leniwe - dodam, zerkam co jakiś czas na doniesienia związane z wakacyjnymi aferami: nepotyzm, "gorączka złota", kryzys, brak zatrudnienia dla absolwentów wyższych uczelni itp. Ot, można się przyzwyczaić. Odkąd pamiętam (w sensie: od momentu, kiedy pojęcie "praca" czy "życie codzienne" przestały być miłym abstraktem czy przyczynkiem do dyskusji, a stały się wspomnianą codziennością) trawią nas podobne niepokoje, tyle że co ileś lat mamy do czynienia z innym aspektem ich "natury".

Na przykład w latach 90. pamiętam historie ludzi chcących się przebić w nowej rzeczywistości gospodarczej, którzy szli do pracy i nie mogli zrozumieć dlaczego nie mają ubezpieczenia, dlaczego wymaga się od nich kosmicznych umiejętności, po to aby w finale siedzieli przy telefonie i szczekali przez kolka godzin wykute na pamięć formułki. Potem była bezrobocia, do znudzenia opisywana przez gazety i inne media, aż sprawiła że nikt już tym się nie przejmował. Następnie była chwilowa hossa i wszyscy rzucili się do bycia jak klasa średnia. To "bycie jak" jest bardziej adekwatne niż "budowanie".  I tak dalej... Aż mamy rok 2012, trwa recesja, więcej jest pytań niż odpowiedzi, a nawet tuzy naszej gospodarki na proste pytania w stylu "o ile zawyżyliśmy nasz wzrost gospodarczy?" nie potrafią (nie chcą) z siebie wydukać żadnej wiążącej klarownej odpowiedzi. Formuła "jakoś to będzie" zamienia się w zaklęcie.

Zastanawiam się dlaczego "afera z nepotyzmem w tle" jest niby nagłośniona, a jednak toczy się dziwnie "normalnie". Może dlatego, że większość osób pracujących w Polsce (a może i nie tylko w Polsce) wie, że jednym z najskuteczniejszych sposobów na pracę są znajomości, i wiedza o tym w czyje drzwi zapukać i jaki numer telefonu warto mieć w pamięci swego elektronicznego cacka.
Czy to jest sprawiedliwe? Wątpię, ale tak to wygląda. Kwestie łańcuszkowych powiązań i zależności można obserwować nie tylko w spółkach skarbu państwa czy tym podobnych. Spotykam gro sprawnych zawodowo interesujących ludzi, którzy albo robią za ogony lub na czyjąś chwałę i sławę i drugie tyle miernot lub kompletnie nieodpowiedzialnych (na poziomie zawodowym i emocjonalnym) ludzi świetnie umoszczonych na wygodnych posadkach. Czasem, nadużycia, błędy są tak ewidentne że ciśnie się pytanie: dlaczego? I niestety odpowiedź jest prawie zawsze ta sama: a bo ten zna tego i tego, tamta to rodzina tamtego, a tamten to załatwia tamtemu z innych źródeł dodatkowe dochody... więc "wicie rozumicie". Stąd być może - bez należytych emocji traktuję ujawnianie tego typu afer. Wypadają pionki, a struktura i mechanizm działają dalej.

Dla podsumowania wysłuchałam i byłam oto świadkiem takich oto 2 sytuacji:
1. szkolenie.
Otóż przebywając na totalnie bezsensownym wyjeździe (który miał być niby konferencją badawczą, a w rzeczywistości był wywaleniem publicznej kasy w błoto i w szynku) poszłam wysłuchać występu pani ekspertki na temat środowiska pracy. Pani nie była ekspertem w tym temacie, ale jak można było się dowiedzieć - połączyła przyjemne z pożytecznym (pojechała w plener, a do tego zgarnęła honorarium za szkolenie). Przez godzinę raczyła słuchaczy mniej lub bardziej szowinistycznymi opowieściami o tym, jakie to struktury jawne i utajnione można zaobserwować w firmach międzynarodowych: jakimi to kabotynami i "feudałami" są Francuzi, a jakimi krętaczami Włosi itp, itd. Sala podśmiewała się z tego radośnie. A ja się zaczęłam zastanawiać nad tym, dlaczego pokazuje się i piętnuje grzeszki innych, bez należytego przeanalizowania własnej sytuacji. Bo w całej prezentacji zabrakło najważniejszego punktu: przedstawienia i analizy sytuacji w polskich organizacjach. Kto rządzi?, jak wygląda nabór?, jaki wpływ mają związki nieformalne?
Dlaczego tego nie było? No cóż, odpowiedzią jest chyba początek tej historii.
2. aplikacja.
A to z goła odwrotna historia. Bliska mi znajoma załapała się do pracy przy zamkniętym czasowo projekcie dla międzynarodowej organizacji. Praca była wymagająca, wiecznie "coś się działo", ale moja koleżanka poczuła wiatr w żaglach. Dostała tę robotę z ogłoszenia, bez żadnego "wspomagania". Kiedy jej kontrakt kończył się zapytała się swojego szefa (zagranicznego) czy jest szansa aby mogła znaleźć angaż przy innej imprezie tego typu. Ten jej odpowiedział: naturalnie, na stronie którą już znasz, masz formularz, opisz swoje doświadczenia podaj nazwiska swoich szefów i aplikuj! Koleżanka była nieco zaskoczona. Zapytała się: ale pracowało ci się ze mną dobrze chyba? Jej szef odpowiedział: oczywiście, że tak, masz najlepsze oceny. Ona na to: więc może jednak tobie wyślę moje CV i ty je przekażesz komu trzeba. Na to usłyszała: nie, procedura jest taka, że aplikacja jest równa wobec wszystkich. Po tej rozmowie próbowała jeszcze wcisnąć się poza systemem, ale wszyscy uprzejmie kierowali ją na stronę z aplikacją.

Nie wiem do końca czy mogę jednoznacznie ocenić każdą z opisanych form funkcjonowania pracy. Znam też wiele przypadków, gdzie prywatne znajomości uratowały komuś tyłek, wyciągnęły z dołka i trudno byłoby mi się tak oburzać. Sytuacja druga może mieć zalety, ale i szkody: bo np. skutecznie zniechęcić (jeśli aplikacja cię nie wylosuje, ty zniechęcisz się, pójdziesz do jakiejś innej zastępczej roboty i być może nie znajdziesz się w najbardziej odpowiednim miejscu na które zasługujesz).
Wiem też jedno: dawanie pracy w naszych czasach jest najlepszą formą metody kontroli i nacisku. Być może zawsze było, ale jeszcze nigdy nie odbywało się to pod "sztandarem" hipokryzji takiej jak dzisiaj.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz