piątek, 5 lipca 2013

Ta okropna, piękna prowincja


Zastanawiam się, od kiedy można datować w historii literatury narodziny wątku i wizji prowincji :-) Nie wiem, czy ktoś prowadził takie badania, ale byłoby to ciekawe. Prowincja, dziura, zatęchłe małe miasteczko, w którym pod kołderką pozornej normalności czyhają demony bywała opisana/zobrazowana lepiej lub gorzej. Jeśli ktoś zna dobre opracowanie na ten temat - poproszę o namiar. Wczoraj skończyłam Ciemno, prawie noc - Joanny Bator, i aż zaczęłam żałować, że tak się pośpieszyłam z notką o Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera. Zestawienie i porównanie tych dwóch książek, właśnie z perspektywy proponowanego w nich obrazu prowincji i ludzi prowincji jest ciekawe, a więc...

Zacznę od kluczowej sprawy - nie jestem fanatyczką małych miejscowości, nie rozpływam się nad ich urokiem i społecznością. Wolę skrajności - albo pulsujące molochy, albo odludzia. Jednak nie przepadam też za demonizowaniem małych miasteczek. Jak w każdej miejskiej/ludzkiej strukturze można tam znaleźć i lepsze i gorsze rzeczy. Rok temu, pracowałam w grupą studentów na zajęciach z promocji i rozwoju regionu nad Wałbrzychem, wiec kiedy trafiłam na książkę Bator Ciemno... aż przyklasnęłam: o, jest opowieść o tym mieście. Do dzieła!

Zaczęło się dość obiecująco (piszę dość, bo motyw powrotu po latach do mieściny, który stanowi punkt wyjścia dla rozwiązania zagadki sprzed lat - jest już wyeksploatowany; kolejny zaś element  -bohater/ka dziennikarz/ka na tropie cudzych i własnych demonów - też znamy), oto z Centrum (stolicy) do Wałbrzycha jedzie dziennikarka. Zna to miejsce, bo tu się wychowała i tu straciła rodzinę. Chce napisać reportaż o zaginionych dzieciach, a więc pobyt w mieście dzieciństwa jest zawodowy.
Od początku jest mrocznie, ale też trzeba przyznać ciekawie - zderzenie z przeszłością, wizja rodzinnego domu rozpadającego się na oczach bohaterki, mary/wspomnienia zabaw, bliskich, kwestie tajemnic zamku Książ, czy tajemnic wyłażących ze szpar i zakamarków domostwa, przypominały mi gry z fantazją i deformacją wspomnień, których to każdy doświadcza (przynajmniej raz w życiu;-). Potem - niestety - akcja się zawiązała.

Mamy więc okrutną przypowieść o pedofilii i złamanych relacjach rodzinnych czy międzyludzkich, nakreśloną przez pryzmat różnych bohaterów. Nikt nie jest bez skazy - chciałoby się powiedzieć. Mamy też wir parareligijnego kultu, wiece na miejscowym rynku, ksenofobię, fałszywych przywódców religijnych (czy raczej para-religijnych), handlarzy kośćmi, zoofilię (w połączeniu z pedofilią), duchy oraz dzielną reporterkę (bohater z zewnątrz, który przyczynia się do rozwiązania zagadki/zdjęcia klątwy), tajemniczego mściciela (zabójcę) pedofilii (też bohater z zewnątrz), multikulturowy klan karmicielek kotów (rodzaj kapłanek:-), odjazdową bibliotekarkę (niegdyś chłopaka) i bardzo cool właściciela sklepu zoologicznego. Akcja od kluczowego momentu czyni z powieści materiał, który dziwnie zbiegł mi się z definicją kiczu w literaturze, którą zaproponował T. Kulka w opracowaniu Sztuka a kicz (o tej książce kiedy indziej, bo warto) i im bliżej było końca, tym bardziej postaci i wydarzenia stawały się grubo-ciosane. Niestety, finalnie nie była to dobra literatura.

Nie bardzo chce mi się ideologicznie demontować powieść Bator, bo lepiej zrobić to osobiście w cichym subiektywnym zaciszu własnego pokoiku. Dla mnie interesujące były dwie sprawy: 1. wizja mieszkańców i prowincji z perspektywy centrum oraz 2. relacje z/i opisy makabry.
Zacznę od tej drugiej pozycji. Jako fanka horrorów, muzyki dziwnej i subkultur jeszcze dziwniejszych, zastanawiam się czasem jaką to przyjemność czerpią "porządni mieszczanie" (tu lekka ironia) z ekspozycji i drobiazgowego przedstawienia "tych wszystkich wstrętnych i godnych pożałowania występków. Czy aby jest korzyść (etyczna/artystyczna) z wpisywania w tego rodzaju powieść (kryminał - bo jest to kryminał) dosadnych zdań o tym co robił pedofil z dzieckiem, co robił pies z dzieckiem itd, itp. Ehhh, mam wątpliwość, a raczej sprzeciw. Trochę to takie kupczenie makabrą, złą makabrą. Kilka lat temu, podśmiewano się z Krajewskiego, że w swojej serii o Breslau serwował czytelnikowi opis zbrodni seksualno-perwersyjnej niejako z obowiązku, jakby raz sprzedany dobrze wątek był zaklęciem dla następnych powieści. Dekadę temu, zdarzyło mi się pracować w regionalnej gazecie, kiedy to policja capnęła szajkę organizującą handel fotografiami z pornografią dziecięcą. Koleżanka, która zajmowała się sprawą, opowiadała wówczas, jak jeden z policjantów stwierdził, że najbardziej go zniesmaczyło, jak bardzo niektórzy rzucili się na oglądanie tych zdjęć. Jakby zło miało fascynującą poświatę, która jak macki oplata widza (tego porządnego mieszczanina).
Co do lżejszych (czy aby na pewno?:-) spraw, czyli wizji prowincji. Ze zdumieniem podpatruję jak autorzy z Centrum widzą prowincję. W książce Bator prowincja to świat umarły, struchlały we własnej niemocy, de facto nie mogący sobie poradzić samodzielnie z własnymi wrzodami (trzeba interwencji ze świata zewnętrznego lub nad-przyrodzonego, aby ropiej przeciąć i oczyścić) ...świat źle ubranych, źle mówiących, wręcz bełkoczących w jakimś chorym języku ludzi.
To ciekawe, zwłaszcza kiedy ten opis porównamy z wizją naszkicowaną w powieści Spotkałam kiedyś..., tam dla odmiany prowincja to siła i odtrutka dla głupoty i pustki Centrum. Świat ludzi ubranych skromnie, ale stylowo, świat relacji szlachetnych. Myślę sobie, że obie te wizje mówią więcej o Centrum niż o Prowincji.

Odkładając na półkę Ciemno, prawie noc, pomyślałam sobie: oj, biedny ty Wałbrzychu. Najpierw przez lata łatka biedaszybów i totalnego bezrobocia, potem korupcja podczas wyborów samorządowych, a teraz jeszcze literacka kiepska makabra. Przewalone :-)

ps. na zdjęciu kawałek prowincji - między Wałbrzychem a Świdnicą  - fantastyczne miejsce czyli Fregata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz