Melancholia i jej źródła to temat, który interesował ludzi już od starożytności. Osobną karierę zrobiła melancholia - szczególnie w powiązaniu ze stanem żałoby, w rozważaniach teoretyków psychoanalizy. Jednak gro współczesnych (od drugiej połowy XX-wieku) filozofów sprzeciwia się ograniczeniu dyskusji nad melancholią tylko i wyłącznie do obszaru badań klinicznych. Tym samym, melancholia staje jako pojecie i jako stan, a może nawet postawa staje się częścią refleksji humanistycznej.
Prostoduszny i racjonalny ogląd świata każe nam spoglądać na melancholię jako stan, w który człowiek się wpędza m.in z powodu braku sensownego zajęcia. W szerszej perspektywie da się zauważyć opinie, które akceptują melancholię powodowaną nieuchronną świadomością przemijania - śmierci. Dziś mając do czynienia z językiem okraszonym słownictwem IT, można potocznie powiedzieć, że melancholia ma wiele z hibernacji lub zawieszenia systemu operacyjnego. Najprostsze zobrazowanie - dla mnie osobiście - melancholii, to to kręcące się/wirujące kółeczko, które czasem każdy z nas ma nieprzyjemność zobaczyć na monitorze komputera. Kółeczko tyle wnerwia, co i hipnotyzuje.
Abstrahując od rzeczywistych źródeł melancholii i definicji "klinicznych"...
Ostatnie dwa miesiące roku - jesienno-zimowe postanowiłam spędzić na "brejku". Wycofałam większość absorbujących zadań, zakończyłam umowy, postawiłam na minimum aktywności komercyjnej i zasiadłam przed obliczem komputera, otoczona książkami, wydrukami i innymi tego typu pomocami naukowymi, aby pozyskać abstrakcyjny i bezużyteczny w gruncie rzeczy stopień naukowy.
Well. Po kilku tygodniach, po detoksie pracowym, kiedy już złapałam nowy rytm, dobrze mi idzie tylko spanie. Rzeczywiście, człowiek uwolniony od reżimu pobudek, meetingów i terminów, naprawdę potrafi delektować się snem :-). Sny stały się intensywne, fabularne, ba filmowe. Dzisiaj mi się śniło np. że rozmawiam ze Stalinem :-) i była to wizja o mocno zarysowanej fabule i konturach. Ba, rzecz działa się na początku lat 50. i nawet brałam udział w podpaleniu "ruskiej budki". Tak to mąci się w głowie transmisja rzeczywistości medialnej z czytaną (ostatnia książka Applebaum) i własną podświadomością. Były też inne sny - lokujące się w zdecydowanie przyjaźniejszych okolicznościach - bo pod tropikalnymi palmami, ale zostawmy to. Wszak szczegółowe opowiadanie snów, jest jak ściąganie gaci na placu pełnym ludzi :-)
Kolejnym syndromem (negatywnym), który pojawił się wraz ze zwiększonym marginesem czasu dla siebie, był efekt "dzielenia włosa na czworo". Synteza wniosków przebiega zdecydowanie szybciej pod presją - przynajmniej w moim przypadku. A ile to wylałam wirtualnych krokodylich łez nad tym, że stan badań jest tak szeroki, a tylu ludzi pisze lepiej, odważniej i mądrzej... to tylko blat mojego biurka wie. Dziwne, jakoś przez cały ubiegły rok, ani razu nie przyszło mi do głowy, że nie mam nic do powiedzenia w kwestii wybranego tematu. Teraz zaś jestem święcie o tym przekonana :-)
Najgorsze zaś rozgrywało się podczas codziennych rytuałów pisarczych. Otóż zasiadają z kawą w szlafroczku przed komputerem potrafiłam tak funkcjonować do godzin obiadowych. Pisząc, kasując i gapiąc się na ogródki za oknem, których strukturę, stan i położenie mogę obecnie naszkicować z zamkniętymi oczami.
Cóż, człowiek to szczęśliwie maszyna, która sama potrafi skorygować swój błąd i postawić własny system operacyjny od nowa. Zatem przepracowując i dokumentując własną hibernację, chyba właśnie ją powoli kończę :-)
Abstrahując od rzeczywistych źródeł melancholii i definicji "klinicznych"...
Ostatnie dwa miesiące roku - jesienno-zimowe postanowiłam spędzić na "brejku". Wycofałam większość absorbujących zadań, zakończyłam umowy, postawiłam na minimum aktywności komercyjnej i zasiadłam przed obliczem komputera, otoczona książkami, wydrukami i innymi tego typu pomocami naukowymi, aby pozyskać abstrakcyjny i bezużyteczny w gruncie rzeczy stopień naukowy.
Well. Po kilku tygodniach, po detoksie pracowym, kiedy już złapałam nowy rytm, dobrze mi idzie tylko spanie. Rzeczywiście, człowiek uwolniony od reżimu pobudek, meetingów i terminów, naprawdę potrafi delektować się snem :-). Sny stały się intensywne, fabularne, ba filmowe. Dzisiaj mi się śniło np. że rozmawiam ze Stalinem :-) i była to wizja o mocno zarysowanej fabule i konturach. Ba, rzecz działa się na początku lat 50. i nawet brałam udział w podpaleniu "ruskiej budki". Tak to mąci się w głowie transmisja rzeczywistości medialnej z czytaną (ostatnia książka Applebaum) i własną podświadomością. Były też inne sny - lokujące się w zdecydowanie przyjaźniejszych okolicznościach - bo pod tropikalnymi palmami, ale zostawmy to. Wszak szczegółowe opowiadanie snów, jest jak ściąganie gaci na placu pełnym ludzi :-)
Kolejnym syndromem (negatywnym), który pojawił się wraz ze zwiększonym marginesem czasu dla siebie, był efekt "dzielenia włosa na czworo". Synteza wniosków przebiega zdecydowanie szybciej pod presją - przynajmniej w moim przypadku. A ile to wylałam wirtualnych krokodylich łez nad tym, że stan badań jest tak szeroki, a tylu ludzi pisze lepiej, odważniej i mądrzej... to tylko blat mojego biurka wie. Dziwne, jakoś przez cały ubiegły rok, ani razu nie przyszło mi do głowy, że nie mam nic do powiedzenia w kwestii wybranego tematu. Teraz zaś jestem święcie o tym przekonana :-)
Najgorsze zaś rozgrywało się podczas codziennych rytuałów pisarczych. Otóż zasiadają z kawą w szlafroczku przed komputerem potrafiłam tak funkcjonować do godzin obiadowych. Pisząc, kasując i gapiąc się na ogródki za oknem, których strukturę, stan i położenie mogę obecnie naszkicować z zamkniętymi oczami.
Cóż, człowiek to szczęśliwie maszyna, która sama potrafi skorygować swój błąd i postawić własny system operacyjny od nowa. Zatem przepracowując i dokumentując własną hibernację, chyba właśnie ją powoli kończę :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz