niedziela, 10 listopada 2013

Świat jako zupa z wodorostów


To co odróżnia człowieka od zwierzęcia to (jedna, ale nie jedyna) zdolność do narzekania. Refleksyjne biadolenia, analiza złych decyzji, spleen, zwalanie spraw na zły los, splot złych okoliczności (w stylu ponowoczesnego kłącza :-). Dzielenie włosa na czworo i nasz lament, decydują w ogromnej mierze o naszym człowieczeństwie. O ileż mniej świetnej literatury czy sztuki w ogóle byłoby na świecie, gdyby nie żal, depresja, rozgoryczenie i ogólnie swojsko zwany "dół".



Jednak kultywowanie "dołu" jest o tyle usprawiedliwione o ile towarzyszyć temu będzie chęć wyjścia z niego. Świat jaki jest każdy widzi. To zupka z wodorostów, która może epatować tylko fermentacyjnym wyglądem, lub odsłonić przed nami swoje walory w postaci pożywnych składników i specyficznego, niezapomnianego smaku. Cóż, nie wygląda to jednak dobrze, ale jest jadalne :-)

W zupie jak to w zupie, w garncu mieszają się składniki, warzą smaki, powstaje pulpa, z o wszystkim decyduje ręka kucharza, która zakręci miksturą w odpowiednim kierunku. Kierunki zaś bywają pożądane.

Wiele dobrego ostatnio przeczytałam, ale o książkach tym razem  - nie chce mi się. Za to będzie o tym co w prasie.

Raz

Minęła nam ostatnio feta ku czci A. Bobkowskiego. "Szkice piórkiem" bywały w niektórych kręgach lekturą obowiązkową, a i sam autor dysponujący profilem refleksyjnego "awanturnika" stał postacią pociągającą. Pamiętam jak przy okazji pamiętników Jüngera wspominano, że paryskie i wojenne dzienniki tego ostatniego można jedynie zestawiać z twórczością Bobkowskiego i jak wielki to artystyczny i historyczny morał dla nas płynie z porównania obu tekstów. Tyle, że jak okazuje się Bobkowski swoje "pamiętniki" przed publikacją zmienił, dostosował itd. Przeprowadził je z poziomu dziennika na poziom literatury - ku zgrozie fanów i badaczy. Nie on pierwszy. Przypomniano z tej okazji dziennik Tyrmanda z 1954 r, a mi ostatnio zakołatały pamiętniki Eliadego, który również pieczołowicie zmieniał, usuwał i dostosowywał do nowych okoliczności. Niezależnie od rozczarowania odbiorców (mnie akurat nie, bo czy po piszących za każdym razem musimy spodziewać się jakiegoś cholernego Nostradamusa?), każda z tych postaci zostawiła oryginały. I to one posłużyły za dowód demaskatorski. A co z tymi, którzy zmieniali, a oryginały zniszczyli? Czy na zawsze pozostaje zawierzyć ich relacjom tylko dlatego, że nie ma dowodu, aby uznać: ale to nie było tak :-)
Pamięć to proces (a raczej labirynt) specyficzny i pełen pułapek. Polecam choćby tomiszcze Paula Ricoeura, lektura nie-łatwa, ale pożywna. 

Dwa

W weekendowej "Rzepie" rzecz o aspiracjach polskiego inteligenta i biznesmena w kontekście wychowywania latorośli pod kątem wybory zawodu. Tekst intencyjny, sugerujący kierunki. Skromnie zauważę, że nie-podparty badaniami. Oto wynika z niego, że kiedy wakacje na Karaibach już nie cieszą, to rodzą się aspiracje i że polski dobrze usytuowany inteligent, nie marzy o karierze dziecka w korporacji tylko w bardziej twórczych zawodach. Well, nie będę wskazywać lekkiej manipulacji jaka zachodzi w tym tekście  na poziomie porównawczym na linii - "zachodnie", a "polskie" i w rozróżnieniu różnych środowisk, niegdyś zwanymi klasami. Po pierwsze nasz odsetek tych, których stać na wakacje na Karaibach (rozumiem stać, czyli mieć naprawdę, a nie mieć w rozumieniu na kredyt :-) jest stosunkowo mały, a i obserwując choćby media społecznościowe - jest to jednak wyznacznik właśnie aspiracji. Po drugie, przez ostatnie trzy lata zdarzyło mi się pracować dla instytucji rozwojowo-badawczej, gdzie w grupie czynności bezsensownych wykonano kilka ciekawych badań, a interesujące były te dotyczące wyboru i przebiegu ścieżki kariery zawodowej w różnych grupach wiekowych, w skrócie od 23 do 70 roku życia (Badani byli ludzie z wyższym wykształceniem, bo tak zawężono grupę, a trochę szkoda, ale to inny temat). Tak więc niestety dla autorów rzepowego opracowania, zdecydowana większość młodych ludzi marzy o pracy w korpo :-))),  żeby oddać sprawiedliwość, młodzi jak i starsi woleliby własny biznes, ale argumentują, że u nas to raczej kiepsko z tym i bez sensu, a pracę w inter-korpo chcą dlatego, bo nie wierzą w polskie metody managerskie. I ogólnie suchej nitki nie zostawiają na relacjach w pracy krajowej. Jeśli więc - ku zgrozie niektórych - rozpłyniemy się w inter-korpo-molochach jako kadra co najwyżej średniego szczebla, to nie będzie to wina braku wychowania patriotycznego, ale poziomu relacji międzyludzkich i rywalizacji zamiast kooperacji. Coraz większa grupa ludzi wchodzących na ścieżkę zawodową lub pracujących, marzy też o tym, aby jak najszybciej dać nogę z Polski i już nie wracać... dla dobra dzieci - że tak ironicznie zakończę. 

Trzy 

Konkludując, żeby nie było tak gorzko ;-), widziałam obejrzałam wczoraj film "Wyścig" o rywalizacji Laudy i Hunta z słynnym finałem 76' w tle i jest to bardzo przyzwoity obraz. Prostodusznie ujmując - drogi do sukcesu i satysfakcja płynąca ze zwycięstwa miewają różne oblicza, ale zdecydowanie najważniejsze jest to, aby coś robić, a nie mówić że się będzie coś robić. I tyle, a może aż tyle. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz