środa, 15 października 2014

Październikowe dyrdymały - o tym jak to jest z kobietami fatalnymi


O czym marzą farbowane brunetki?

"Dama tyfusowa", bardzo lubiłam to opowiadanie Hansa Heinza Ewersa. Niemiec zaproponował zupełnie inne rozdanie dla portretu kobiety fatalnej. Tym razem był to zgrabny szkic stanowiący niejako forpocztę wyimaginowanego konstruktu kobiety współczesnej. De facto bohaterka opowiadania, gdyby ją przenieść do naszych czasów, mogłaby co najwyżej uchodzić za trzeźwo myślącą laskę, która najzwyczajniej w świecie idzie przez życie krokiem zdecydowanie pewniejszym niż krążący wokół niej gogusie. I tu wypadałoby zadać pytanie: o czym marzą ci wspomniani gogusie?Gdy wpisze się w wyszukiwarkę grafiki frazę femme fatale wyskakują zazwyczaj zgrabne fotosy przedstawiające mniej lub bardziej sensualne damesy, piękne, przeważnie kruczowłose, odziane w aksamit, lateks, skóry... tajemnicze. Czasem ta fatalność jest lekko dzika, rozwichrzona, ale jednak zawsze piękna.

W literaturze, filmie, komiksie czy innych sztukach wizualnych sporo jest kobit lub dziewuch fatalnych. Czasem łączą się w swym wizerunku z piekielną lolitą lub prawie czarownicą, ale trzymają pewien specyficzny poziom. Ideał kobiety fatalnej podlega pewnym wahaniom. Otóż może to być skazana na upadek bohaterka Poego ("Zagłada domu Usherów"), lub lekko zwichrowana zjawa w stylu Cathy z "Wichrowych wzgórz" Brontë, albo pani pejcz z "Wenus w futrze" Masocha. Lista jest długa. Zapewne są tacy, którzy marzą w tych krótkich dostępnych od harówy chwilach o jakimś szczególnym ideale kobiety fatalnej... ale skłaniam się do tezy, że w każdym z tych wyśnionych wizerunków kobieta fatalna jest zawsze inteligentna, piękna i w gruncie rzeczy, za jej wyrachowaniem, chłodem czy diabolicznością kryje się jakaś inteligentna gra i rozumne serce (he he, piękny oksymoron mi wyszedł). 

Śpieszę jednak z pewnym wyjaśnieniem. Zdarzyło mi się w życiu obserwować kilka prawdziwych kobiet fatalnych, czyli takich które wymykając się racjonalnym ocenom potrafiły omotać  partnera doprowadzając go do zguby, upadku finansowego i moralnego. Za grosz nie można było ich nazwać pięknymi i subtelnymi. Ba, niektóre miały dość poważne problemy z estetycznymi walorami, że o intelektualnych nie wspomnę. Co więcej, nie pasowały w żadnym wypadku do kodu kulturowego femme fatale. 

Jaki z tego wniosek? Być może mamy do czynienia z pewną mistyfikacją. Otóż portret kobiety fatalnej sprawdza się tylko jako maska i gra. Prawdziwa femme fatale, gdy ją spotkacie przejedzie po was jak walec po rozgrzanym asfalcie i nic nie zostawi, na pewno nie chwilę na artystyczne uniesienia.

Bliskie realizmu (co zaskakujące) były opisy kobiet fatalnych zaserwowanych przez pana de Sade. Ta wulgarność, brzydota i rozpasanie przy jednoczesnej sile dominacji - coś w tym jest.

No cóż, kobieta fatalna sprawdza się tylko na obrazku. I tak brzmi nieźle. Odwróćmy sytuację i powiedzmy głośno: mężczyzna fatalny. Czy nie brzmi to... fatalnie ;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz