"Dlaczego nie zamieściłeś mojego tekstu?" - pyta się jeden z autorów wydawcę. "Ponieważ twój tekst był zły". "Ale dlaczego?" - drąży autor. "Po prostu był zły" - brzmi wyjaśnienie. Ta zmutowana scenka z opowiadania Bukowskiego dobrze ilustruje sedno dyskusji na temat złej literatury. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że spora część autorów wie/czuje kiedy ich teksty są złe - brak im emocji, pomysłu, naturalności, tempa, rytmu, warsztatu... Czy jest to jakaś pociecha? Być może tak zważywszy na gros sytuacji, kiedy to autorzy nie przeczuwają nawet (nie zakładają), że ich tekst może być zły...
Czy wiemy kiedy coś jest złe lub kiczowate lub niedopracowane? Czy potrzeba nam do tego diagnozy i interpretacji? Istnieje garść przysłów i powiedzonek opisujących tego typu sytuacje: "jak 10 osób mówi ci, że jesteś koniem to czas pomyśleć o zakupie siodła", "gdyby żaba miała skrzydła to by nie ciągnęła dupą po ziemi", "gdzie wiele gadania tam mało efektów" etc.
Cóż, jednak żyjemy w czasach nieustannego gadania (dla niektórych pisania). Kiedy warunki odmawiają nam zaś możliwości otwierania paszczy mamy serwisy, na których zawsze można podzielić się "złotymi" przemyśleniami. Gadamy nieustannie. W swej próżności zakładając, że cały (a przynajmniej jego część) świat jest zainteresowany tym czczym pieprzeniem. Być może jest, skoro nic mnie tak nie wkurwia jak poniedziałkowa lektura wallu na FB... na tyle, żeby o tym napisać :-)
Być może to gadanie wspomaga upłynnieniu złych emocji. Dobre i to...
Choć czy czytelnicy muszą godzić się na złą literaturę w imię wspomagania ego pisarzy? Chyba jednak nie. Może i nadawcy komunikatów, mali wyrobnicy "social-mediowej literatury" też mogliby sobie wziąć tę radę do serca :-)
Dlaczego nie zamieszczę żadnego posta na swoim wallu? Bo czuję, że mój tekst jest zły :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz