piątek, 30 stycznia 2015
Na mankiecie
Im dłużej pracuję tym mniej (czasem) rozumiem system relacji/regulacji rynku pracy. Jednak jak zawsze najbardziej interesującym obszarem obserwacji są ludzie. Ostatnio, doprawdy nie wiem jak to się stało :-), zaczęłam postrzegać siebie jako element przynależny do zbioru "starych". Zatem z tej pozycji kilka słów na temat młodych.
Oczywiście, nie mogę rozpocząć tego wpisu bez polityczno-poprawnej deklaracji: tak, wiem że obecna sytuacja jest trudna, że ciężko jest znaleźć sobie miejsce, zaplanować życie, że często kwalifikacje, edukacja etc. nijak się mają do tego co dostępna praca ma do zaoferowania, że pracodawcy chcą gotowych ludzkich-produktów, że pieniądze często mikre... ale w tym morzu rozpaczy i smuteczków jest też gros młodych (ujmijmy ich w granicach 23-30 lat), którzy znajdują pracę, wchodzą z impetem do mniejszych lub większych struktur, stają się częścią projektów czy jakkolwiek "to" nazwiecie. Mając styczność w ostatnich latach z sytuacjami, gdzie przedstawiciele "młodych" odgrywali mniej lub bardziej znaczącą rolę, zauważyłam że taktyka przetrwania w pracy i robienia kariery opiera się często na karkołomnych fundamentach.
I tak:
- można karierę robić na biedną kicię: czyli jestem biedna, nie mam nic, pomóż, pomóż, nie wiem jak się ten wniosek urlopowy wypełnia, świadectwo pracy? O rany, żaden pracodawca tego ode mnie nie wymagał. Ale jak to, to ja sama mam ten raport zrobić? Policzyć netto i brutto? A co to netto? itd. I zawsze na prośby drugiej strony o pomoc lub przejęcie pracy odpowiadać: nie mogę, no naprawdę nie mogę bo jestem zajęta, ja nic nie wiem...
- można karierę opierać o zasadę: "praca zespołu? To nie wiesz, że robotę wykonał ten, kto szefowi dostarczył do ręki papier?" (autentyk, usłyszałam to na własne uszy:-), poza tym we wszystkich okolicznościach trzeba mówić: JA, ja to, ja tamto, ja sramto...
- można szybko zeskanować sytuację i skupić się na noszeniu torebki za wpływowymi i podawaniu drinków, nie można natomiast w żadnym wypadku zapomnieć o codziennych komplementach w stylu: ależ pani szefowo, cudowny ten kolor nowy na włosach...
- nie można też zapominać, aby w sytuacjach krytycznych zwalić wszystko na "starych", bo przecież "ja młody" niczego nie wiedziałem, a to "oni" mieli...
- na każdym kroku należy podkreślać, że gdzie indziej zarabia się mnóstwo, że za granicą to ho ho, a tu po prostu łaskę się robi (swoją drogą uważam, że w ogóle zarabiamy mniej niż wymagają od nas warunki bytowe, nie mniej dotyczy to wszystkich - a może inaczej - tych pozostających w większości poza procentem sytych)
- można też oczywiście przynajmniej dwa razy w miesiącu pobiec do szefa/czy tam osoby kluczowej dla decyzji (w zależności od konfiguracji waszej pracy) i zdyskredytować pracę reszty zespołu, należy w tym wypadku wygłosić sporo tyrad teoretycznych, intencyjnych i absolutnie, ale to absolutnie nie proponować, że się "tym zajmę" - bo to oznaczałoby wzięcie na siebie odpowiedzialności i nie daj Boże - robotę, ale nagadać nie zaszkodzi...
- oczywiście, rzecz najważniejsza: należy wytrenować się w poker face - kiedy właśnie wyjdzie, że kupiło się nowe mieszkanko, wyjechało na wakacje na Goa, czy nieopatrznie przyszło w firmowych ciuchach do roboty. Nadal twardo należy obstawać na stanowisku: jestem biedny/biedna
Oczywiście to przejaskrawione - choć niestety autentyczne przypadki, które w większości widziałam na własne oczy (na plotkach się w tym wypadku nie opierałam). I pewnie ten dziwaczny rozpad kooperacji na rzecz rywalizacji jest pewnie jakimś skutkiem sytuacji na rynku - taką mam nadzieję, bo jeśli to po prostu ma być to regułą, to pykając sobie fajeczkę na bujanym fotelu stwierdzam - oto będzie pierwsze pokolenie, które przegłosuje dla nas eutanazję i w końcu się nas pozbędzie :-)
A może to tylko kwestia optyki, może i nasze "pokolenie" było też takie gnidowate, tylko kolejne warstwy czasu wybieliły nieco wspomnienia :-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz