poniedziałek, 9 lutego 2015
STASI czyli okrutny „paździerz”
Ten tekst powstał dla portalu Angelus, ale że temat bardzo antykwaryczny, to dzielę się...
Garnitur w jodełkę, rogowe okulary, kiepsko pielęgnowana cera, bury płaszcz, a w tle mdła tapeta w dziwaczne wzorki lub kwiatki – estetyczny anturaż agenta STASI to nie fajerwerki w stylu FBI, CIA czy butikowego Jamesa Bonda. Ba, to zupełnie inne emocje niż złowrogie KGB. Tyle, że grozy „plastikowego terroru” nie da się ośmieszyć za pomocą prostej opozycji brzydkie/ładne, cool/passe. Portret funkcjonariusza Ministerium für Staatssicherheit (MfS) składa się z wielu puzzli.
Gdyby pozostać tylko przy wypaczonej estetyce, to ludzie pokroju Ulrike Meinhof, Gudrun Ensslin, Andreasa Baadera czy Iljicza Ramíreza Sáncheza „Carlosa” – mówiąc złośliwie – musieliby poczuć spory dyskomfort wiedząc, że rewolucja, o którą walczą ma do zaoferowania dość tandetne oblicze. A wszyscy wyżej wspomnieni „uprzejmości” i „pomocnej dłoni” STASI wiele zawdzięczali. Trudno też zredukować agenta rodem z NRD to obrazu szarego komunistycznego biurokraty. Akcje w stylu „Romeo” (opisywane między innymi przez Marcusa Wolfa, szefa HVA, w autobiografii „Człowiek bez twarzy” /1999, Świat Książki/), gdzie agenci z powodzeniem uwodzili pracownice administracji publicznej RFN, przeczą temu wizerunkowi. Tajna policja NRD i służby specjalne przypominały raczej misternie utkaną sieć pająka, która nakładała się nie tylko na cały kraj, ale rozciągała daleko za granicę. I nawet dotknięci arachnofobią wiedzą, że pająk i jego sieć mogą być obiektem fascynacji, że w tej organicznej strukturze jest przejaw doskonałości. Wszak nie bez powodu w jednej z baśni obiektem pożądania kapryśnej księżniczki jest „naszyjnik” z kropli rosy zawieszonych na pajęczynie (Hanna Zdzitowiecka „Bursztynowe baśnie”, 1972 Wydawnictwo Morskie).
Zacznijmy od Marcusa Wolfa. Kluczowa postać dla NRD, wieloletni szef Głównego Zarządu Wywiadu (Hauptverwaltung Aufklaerung – HVA) u schyłku „republiki demokratycznej” stawia się w opozycji do dawnych towarzyszy. Kilka lat później publikuje swoje wspomnienia pt. „Człowiek bez twarzy”. Wolf opowiada wartko, jest błyskotliwy, można doszukać się w jego narracji dumy z własnej pracy i brawurowych osiągnięć. Sam stara się tłumaczyć z własnych wyborów i pozuje na człowieka światowego. Pozuje – to dobre określenie. Żeby czytać Wolfa z niezbędnym dystansem, należałby sięgnąć po inne wspomnienia, książkę Wolfganga Leonharda pt. „Dzieci rewolucji” (2013, Wydawnictwo Karta). Leonhard nastoletnie życie spędził w Związku Sowieckim (podobnie jak Wolf), był jednym z wielu Niemców, których rodzice – działacze komunistyczni byli zmuszeni do wyjazdu z Niemiec. Jego matka padła ofiarą stalinowskich czystek, podobnie jak wielu innych znajomych. Jednak Wolfgang znalazł się w gronie wybrańców, którzy mieli zbudować lepsze Niemcy. Marcusa Wolfa znał dobrze jeszcze z czasów szkoły Kominternu i zapamiętał, jako wytrawnego gracza, który w „dialektycznych nowych czasach” czuł się jak ryba w wodzie. Inaczej, wbrew swym zapewnieniom o niezależnym charakterze, Marcus Wolf po prostu nie zrobiłby tak oszałamiającej kariery. Być może wybrałby raczej ucieczkę jak Leonhard, który mimo wierności wobec przekonań socjalistycznych, nie miał złudzeń co do kierunku w jakim dryfuje NRD i roli tajnej policji w twardym utrzymaniu tego kursu. Wróćmy do lat 90. i wspomnień Wolfa. Dobra intryga zawiera spór czy też zmagania między protagonistą a antagonistą. W tej roli Marcus Wolf obsadził Ericha Mielke (Minister Bezpieczeństwa NRD i szef STASI w latach 1957-1989). Z opowieści szefa HVA wyłania się postać gbura, aroganta, brzydala, zazdrośnika – czyste zło, przy którym inteligentny i subtelny Marcus to postać z innego świata. Tyle, że ten „spór” należałoby raczej oceniać jako współzawodnictwo dwóch dyrektorów jednej korporacji, niż wojnę światów. Obaj tworzyli system, tyle że Wolf i tym razem okazał się być bardziej przewidującym graczem o lepszym wyczuciu nastrojów społecznych i medialnych. Nie mniej, wizja Marcusa Wolfa, utrwaliła wizerunek funkcjonariusza STASI – jako grubo ciosanego brutala.
Więcej subtelności, a jednocześnie grozy zawiera scenariusz filmu Oliviera Assayasa „Carlos” (w wersji serialu, 2010). Tu STASI jest chłodną maszyną, rozgrywającą własne partie i interesy bez zbędnych sentymentów. Obserwując reakcje funkcjonariuszy na emocje (często pełne szamotaniny) takich ludzi jak „Carlos” czy innych działaczy radykalnych ruchów lewicowych z Europy Zachodniej, trudno się oprzeć wrażeniu, że panowie w garniturach w jodełkę rozgrywają partię bilarda, w której bilami są aktywiści oraz domorośli (ale też i profesjonalni) terroryści. W „Carlosie” estetyka NRD również stanowi silny akcent, ale nie wywołuje pobłażliwego uśmiechu. Podkreśla raczej zdehumanizowanie systemu.
Jednym z najbardziej znanych (i nagradzanych) obrazów opowiadających o STASI i inwigilacji jest firm „Życie na podsłuchu” (2006) w reż. Floriana Henckela von Donnersmarcka. Reżyser przy okazji premiery mówił często o latach spędzonych na kwerendzie. Wachlarz technik i skala inwigilacji przyprawiają o zawrót głowy. Nawet współczesny widz może poczuć ciarki na plecach, kiedy zda sobie sprawę – co aparat policyjny może i chce wiedzieć o naszym życiu jeśli tylko dać mu swobodę działania (zwłaszcza, że technologia poszła do przodu i jak doskonale wiemy można z niej korzystać. Jakie cudowne zabawki! – mógłby zakrzyknąć oficer Gerd Wiesler). Jednak w tym wypadku trzeba też zaznaczyć, że ta filmowa wersja życia na podsłuchu w NRD ma również spore grono oponentów. I tak blogger Alan Nothnagle z „Lost in Berlin” pisał o tym dlaczego nienawidzi „Życia na podsłuchu” (angielski tytuł filmu to The Lives od Others”). Przemiana czy też odnalezienie swej refleksyjnej strony duszy przez oficera STASI pod wpływem „uczestnictwa” w życiu śledzonej pary – poprzez tematy podsłuchanych rozmów, bliskość, literaturę i muzykę, jest niczym innym jak pożądanym przez kinową widownię happy endem. W życiu nie byłoby takiego finału. Zresztą, zdaniem autora, wiara w to że zetknięcie ze sztuką – w tym wypadku chodzi o muzykę – czyni automatycznie odbiorcę wrażliwszym i otwartym na krzywdy ludzi to zbytnie uproszczenie. Reasumując Nothnagle zauważa z gorzkim przekąsem: If SS Obergruppenführer Reinhard Heydrich (1904-42) could terrorize and murder millions while enjoying Mozart’s music, just imagine how much more mayhem he would have caused if he’d never even heard of Mozart!
O wpływie na relacje społeczne i skali krzywd jakie powodowała inwigilacja w byłej NRD opowiada książka australijskiej autorki Anny Funder „Stasiland” (2007, Wydawnictwo Cyklady). To intymne, poruszające opowieści i rozmowy z ludźmi, którzy zderzyli się i zostali zgnieceni przez aparat tajnej policji. Funder oddała głos bohaterom bez wielkich nazwisk, tym którzy mimo upadku NRD i Żelaznej Kurtyny nadal nie czują się zwycięzcami. Australijka dotarła też do postaci z drugiej strony barykady – do tajnych współpracowników i oficerów.
W każdej historii dotyczącej tajnej policji pojawia się motyw teczki. To w niej dokumentuje się proces inwigilacji, obserwacje, zapisuje się poczynania figuranta, dołącza opinie tajnych współpracowników, często przyjaciół, znajomych, rodziny albo podstawionych prowokatorów. Tropem własnej teczki ruszył angielski historyk i pisarz Timothy Garton Ash. Jego „Teczka” (1997, Wydawnictwo Znak) to powrót do labiryntu przeszłości, z którego próbuje wyłuskać „kto?”, „dlaczego?”, „kiedy?” i „jak?”. Powracające wspomnienie namiętnej nocy z Berlinie Wschodnim kiedy to pewna dziewczyna w szale miłosnych uniesień odsłania zasłony w oknie każe się zastanowić: czy to był ten moment? Ktoś jej kazał?. W ten sposób każda przypadkowa rozmowa, dyskusja nad kawą czy pełne entuzjazmu uwagi nowego znajomego mogą być elementem gry. Mogą być nie-prawdziwe.
NRD już nie ma. Ale wraz upadkiem Muru Berlińskiego agenci STASI nie rozpłynęli się w niebycie. Z mniejszym lub większym powodzeniem musieli się dostosować do nowych warunków (zwłaszcza, że pod sam koniec STASI dysponowało kadrą liczącą 84 tysiące pracowników – z powodzeniem mogli zasiedlić całkiem spore miasto). Domysły i tropy odnoszące się do interpretacji dalszych losów agentów pojawiają się nadal. W filmie „The International” (2009) w reż. Toma Tykwera, główny bohater (w tej roli Clive Owen) zmaga się z międzynarodowym bankiem, którego założyciele zajmują się praniem nielegalnej gotówki, handlem bronią i destabilizacją państw. Tuż przy ich boku stoi tajemniczy doradca Wilhelm Wexler – były agent STASI. Nieco wycofany, wręcz melancholijny na swój sposób, to on jest bezcennym kapitałem „banku”. Co ciekawe, kiedy akcja zmierza do nieuchronnej konfrontacji, ex-agent odwraca się od swoich mocodawców i wystawia cały układ. Warto wspomnieć, że w rolę Wexlera wcielił się niemiecki aktor Armin Mueller-Stahl, który NRD znał od podszewki. Mueller-Stahl przez lata pracował w Wschodnich Niemczech, tam też robił karierę, m.in. grał główną rolę w popularnej produkcji telewizyjnej pt. „Niewidzialna kamera” („Das unsichtbare Visier”; 1973-1979), serialu który nota bene powstawał przy współpracy ze STASI i był wschodnią odpowiedzią na przygody Jamesa Bonda… Sytuacja skomplikowała się, kiedy w 1976 r. Mueller-Stahl wsparł protest przeciwko decyzji w sprawie Karla Wolfa Biermanna (ten niemiecki poeta, pieśniarz i dysydent od 1965 r. był objęty w NRD zakazem publikacji i publicznego wykonywania jego utworów. W 1976 r. wyjechał na koncert do Kolonii, a wówczas władze NRD wykorzystały ten fakt i nie zezwoliły na jego powrót do kraju). Aktor trafił na „czarną listę”, a w 1980 r. zdecydował się wyjechać do Niemiec Zachodnich.
O tym jak się wiedzie w dzisiejszych czasach byłym funkcjonariuszom STASI opowiada również powieść Magdaleny Parys „Magik” (2014, Świat Książki). Jest to pierwsza część cyklu „Trylogia berlińska”. Słowo „magik” pasuje jak ulał do takiej organizacji jak STASI. Jednak w tym wypadku jest to przede wszystkim kryptonim tajnej operacji, której celem była eliminacja „niepożądanych elementów ludzkich”. Polegała na zwabianiu wytypowanych osób do Bułgarii, a następnie przygotowaniu ich zabójstwa. Zasłoną dla zbrodni miała być rzeczywista lub spreparowana ucieczka przez zieloną granicę do Grecji. Jedną z osi książki, wokół której koncentruje się intryga, są losy wschodzącej gwiazdy niemieckiej polityki, wywodzącego się z NRD Christiana Schlangenbergera. To bogaty i wpływowy człowiek, który wie że od realnej pełni władzy dzieli go już tylko jeden mały krok. Przeszkodą staje się tajemnica z przeszłości – jego kariera w STASI, udział w operacji „Magik”, śmierć niewinnych ludzi. Im bardziej Schlangenberger chciałby zapomnieć o przeszłości, tym bardziej ta włazi z butami w jego życie. Są anonimowe listy z kompromitującymi zdjęciami, prywatne śledztwo ojca ofiar operacji „Magik”, zemsta dawnych współpracowników… Schlangenberger jest skazany na porażkę. Ale najbardziej przewrotne w książce Magdaleny Parys jest to, że ani społeczeństwo, ani prawo nie upominają się o niego i gdyby nie intrygi i osobista zemsta, polityk mógłby wieść dostatnie życie i cóż… być może załapać się na fotel Kanclerza Niemiec.
PS. O STASI warto przeczytać: „System. Obywatel NRD pod nadzorem tajnych służb” – Ewa Matkowska (2003, Arcana); „Dzieci STASI. Dorastanie w państwie policyjnym” – Ruth Hoffman (2014, Muza), „STASI. Historia” – Jens Gieseke (2010, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz