Żegnając się z ostatnim odcinkiem pierwszego sezonu (liczę na więcej) serialu Deutschland 83' zakończyłam projekcję slajdów z przeszłości. Slajdy w manierze teledysku z pierwszej połowy lat 80. przefiltrowane przez aktualne (nowoczesne) doświadczenia estetyczne. Cóż, nigdy później "Zachód" nie był tak arcy-fascynujący i niezrozumiały - przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
Bo na długie lata charakter "tamtego świata" został zawłaszczony przez styl reklam publikowanych w magazynie Stern, który w jakiś sposób ustawił mi estetykę - ciemnozielony aksamit, złoty kolor koniaku w lśniącym wypukłym kieliszku, długie papierosy z kwiatowym wzorkiem na filtrze, kobiety w strojach safari, golfowy styl new romantic etc. Oczywiście w dalszej perspektywie lata 80. powoli przykrył koloryt subkultur, muzyki alternatywnej itd. Jednak licząc od roku 79 do 83 włącznie był to rodzaj komiksu i kolorowego teledysku zmieszany z dziecinną wiedzą - że u nas jest inaczej, w ogóle u nas tego nie ma (a jeśli już to się to przywozi) i strachem, tak właśnie przed wojną atomową.
Tak, a i owszem - zbrojenia były ciekawym tematem. Przez mgłę pamiętam nawet taką sytuację, kiedy kręcę się w pokoju, coś tam grzebię w szafkach, przekładam, a w TV (czarno-białym) nadają jakieś mroczno-statyczne wystąpienie Andropowa, który (kuwa) minutami, kwadransami... recytuje pozycje arsenału amerykańskiego i NATO. Well, taki mieliśmy wówczas klimat ;-) Dość powiedzieć, że chyba "atomu" bałam się tak samo jak wampira nocą w ciemnym ogrodzie.
Niemiecki serial opowiada historię infiltracji prowadzonej przez STASI na terenie RFN, a w szczególności w niemieckiej (zachodniej) armii. W tym wypadku nie chodzi o to, że ten scenariusz jest wyjątkowy w skali komplikacji, wyrafinowanej intrygi czy zaskakujących puent. Nic z tych rzeczy. Za sukces odpowiadają w głównej mierze wartości estetyczne - właśnie ta wspomniana wcześniej udana kompilacja trendów z przeszłości, teledyskowej maniery oraz muzyki (David Bowie, The Cure, Nena, Duran Duran itp, itd...) połączona z komiksową narracją i wykreowanymi postaciami - młodziaki w stylu anty-hero, plączące się między własnymi fobiami i marzeniami i zależnością od świata "tych starszych".
Wędrując więc po NDR-owsko/RFN-owskiej opowieści o latach 80. próbowałam przełożyć (albo odnaleźć własną) wersję tamtej estetyki i nastrojów.
Kiedy rozmawiam na ten temat z moimi rówieśnikami, potwierdzają moje odczucia – strach przed „wciśnięciem czerwonego guzika” i wojną atomową był naturalny i stale towarzyszący. Właściwie całe dzieciństwo upłynęło w cieniu wojny. Moja podstawówka nosiła imię Franka Zubrzyckiego, komunistycznego partyzanta i w jego kulcie byliśmy wychowywani. Dokładnie jak „Leśny Władek” w „Marcowych migdałach.” Uczyliśmy się o jego potyczkach zbrojnych, malowaliśmy batalistyczne obrazki, wystawialiśmy sztuki. Oprócz tego mieliśmy w szkole izbę pamięci, otwieraną od wielkiego dzwona, w których leżały jakieś pordzewiałe łuski i karabiny. Na historii, na polskim, na plastyce, na PO – tematyka wojenna była number one. W telewizji - „Pancerni” i „Stawka większa niż życie”. W gazetach i szkole – krwiożerczy amerykańscy kapitaliści, którzy zaraz nas zbombardują swymi B-52. Do tego doniesienia zdominowane przez militarne niusy ze świata: wojna Irak-Iran, Falklandy, Liban, Libia, contras, Nikaragua, Sandinista, Frakcja Czerwonej Armii, Gwiezdne Wojny, perschingi, cruise'y, SS-22... Właściwie miało się wrażenie, że druga wojna dopiero co się skończyła, a trzecia światówka właśnie się rozpoczyna. Dlatego ogłoszenie stanu WOJENNEGO wcale nie było dla mnie, ośmiolatka, jakimś specjalnym szokiem. Oczywiście brzmiało to groźnie, ale nie nieznajomo. Przecież o wojnie słyszałem, od kiedy się urodziłem.
OdpowiedzUsuń