niedziela, 30 sierpnia 2015

Płyną monologi, płyną


Jakiś czas temu w nawałnicy sieciowych tekstów trafiłam na krótkie (ogólne) zestawienie rad (zaleceń w stylu must have) dotyczących funkcjonowania we współczesnych - cyfrowych - realiach. Otóż autor (lub autorzy, autorka) zalecali zintegrowaną i stałą obecność w necie, a w szczególności w mediach społecznościowych. W zasadzie to twórz profile, publikuj foty, pisz o każdym zawodowym i osobistym osiągnięciu, dziel się, reklamuj, promuj i pamiętaj, że nasze czasy dedykowane są tylko i wyłącznie niebanalnie zindywidualizowanym liderom. Cóż za dziwactwo, a nawet kuriozum... 


Abstrahując od naiwnego (czasem) przekonania, że bycie liderem jest strategicznym celem przyświecającym procesowi kształtowania osobowości, to sprzeczność tkwi już w samej przesłance dla tego zalecenia. Oto w świecie "liderów" trudno będzie o skonkretyzowanie samego pojęcia, bo zabraknie odniesień do opozycji. Czy w tym układzie - po osiągnięciu zadowalającego poziomu obecności liderów w społeczności - nastąpi odpowiednia hierarchizacja stopnia nasycenia "lideryzmem"? Oto mamy więc samych liderów, ale cześć z nich to jednak pół-liderzy, a np. ¾ to niestety ledwie ćwierć-liderzy? I dalej, co zrobić z promocją "indywidualnego", które jakoś dziwnie coraz bardziej zamienia się w masowe? Jak skutecznie podsycać potrzebę indywidualności w realiach, które w gruncie rzeczy mają do zaoferowania lekko modyfikowaną "takosamość" dotyczącą zarówno konsumpcji, jak i stylu życia czy też powszechnie akceptowanej ścieżki kariery. Trudne sprawy :-) Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy np. nasza cyfrowo-społecznościowa ekspansja, obecność i maksymalne upublicznienie (życia i danych) zderzy się z przeszkodą? A są sytuacje w życiu, kiedy wolelibyśmy przybrać stan krystalicznie czystego powietrza. Można powiedzieć, że prawo do tajemnicy należy pielęgnować jak storczyki w szklanych kulach/donicach. Kilka lat temu, to tylko i wyłącznie dla celebrytów było zarezerwowane narzekanie na brak szacunku dla prywatności. Ostatnio dotyka to także maluczkich - bo inni plotkują, bo udostępniają, bo ktoś dzwoni i skądś ma telefon, bo nachalnie chce sprzedać etc. 

Być może pochodną wspinaczki na szczyt lideryzmu jest specyficzny sposób narracji - mamy mało czasu, uwaga odbiorcy może szybko wyparować, więc mówimy tylko o sobie i sprawach dla nas istotnych. Wiedzeni wewnętrznym przekonaniem, że to musi być interesujące (bo nas to interesuje), a jeśli mamy jakąś wątpliwość, to zawsze możemy sięgnąć po sztuczki, które ukwiecą najbardziej idiotyczny przekaz. Nie lubię ludzi, ale lubię historie które ze sobą niosą. Gorzej, kiedy zamiast historii oferuje się tylko siebie, swoje fobie, nastroje czy pragnienia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz